TRZY LATA TEMU PRZESZEDŁEM MARATON





A było to tak. 


Jakiś czas temu wytyczyłem sobie takie zadanie – plan na przyszłość, do 50 roku życia ukończyć maraton. Plan, jak plan. Wiecie jak to jest, wiele ich było, kto to spamięta? Ten też obrósł w tłuszcz historii. Co za ironia trafnego porównania. Z uwagi na ten tłuszcz, a także trochę na uszkodzony kręgosłup, a także całą listę pomniejszych, ale równie dokuczliwych dolegliwości, bieganie stało się mrzonką. Jeszcze większą, było jeżdżenie na rowerze.  No, ale skoro nie mogę biegać, to przecież mogę chodzić. Nawet bardzo lubię chodzić. Nastąpiła zatem modyfikacja i powstało  nowe postanowienie: przejdę trasę maratonu!

Jak pomyślałem, tak uczyniłem. Zaplanowałem wolny dzień, pomodliłem się o odpowiednią pogodę, a w końcu opracowałem trasę maratonu. Także żeby było ciekawie, i wiecie, żeby było profesjonalnie. Uruchomiłem wszystkie specjalistyczne programy na smartfonie, które miały mnie wspierać w czasie tego marszu, żeby była odpowiednia ilość kilometrów, żeby było nowocześnie.  No rozumiecie.  Wyszło tak:

 
Przygotowałem się do tego bardzo profesjonalnie, zakupiłem energetyczne żele, które służyły mi na trasie jako posiłek, batony (w sumie jednego), banany (nie ma na zdjęciu, bo zjadłem wszystkie)

 
I poszedłem.

Na dzień dobry, jeszcze na Morenie, jakieś dwieście metrów od domu, coś mi się zepsuło w telefonie, niezawodna aplikacja Endomondo zawiodła i zostałem sam na sam ze światem.  Na szczęście miałem wydrukowaną ogólną mapkę trasy i doświadczenia z wędrówek z czasów młodości.  Poszedłem.
Pogoda była świetna, nie za ciepło, nie za zimno, nie padało, po prostu idealnie. Trasa była piękna, wokół pełno lasów, pół i łąk, krowy, konie, super.

Na trasie  zobaczyłem jak wygląda PEŁNIA SZCZĘŚCIA :)

 Byłem całkiem blisko, żeby się zaprzyjaźnić
 

 Przekraczając  Radunię, przekroczyłem półmetek trasy:


Na trasie nie mogło zabraknąć  moich ukochanych starych torów kolejowych:



 Nie było łatwo, bo tempo narzuciłem sobie dość rześkie.  W zasadzie żadnych przerw, tylko marsz do przodu.  Pierwszych dziesięciu  kilometrów w zasadzie nie zauważyłem. Połowę trasy pokonałem  bez problemu.  Po pokonaniu 30 kilometrów przyszedł mały kryzys. Jakoś nie sprawdziłem, że droga do Czapli będzie prowadziła pod górę i okazało się to sporym problemem.   Ale kryzysy, jak powszechnie wiadomo, są po to, żeby je pokonywać, więc jakoś poszło.  40 kilometrów zaliczone, ale pozostały  dwa z kawałkiem.  No i te dwa ostatnie kilometry dały mi dopiero w kość.  Nie ukrywam, miałem wrażenie, że idę już do tyłu.  Końcówka  bardzo się dłużyła, ale dotarłem do upragnionej mety.  
Po bez mała ośmiu godzinach marszu  pokonałem 42 kilometry i jeszcze 195 metrów. 
 PRZESZEDŁEM MARATON! 




Jestem z siebie dumny. Zrobiłem to, żeby pokazać sobie, że MOGĘ. Że potrafię sobie wytyczyć cel i go zrealizować. Brawo JA.



Koledzy i koleżanki z pracy ufundowali mi  nawet puchar z tej okazji



To było trzy lata temu.  Czas na powtórkę. Czas na krok dalej.    Czasu coraz mniej...




Muzycznie zagra dziś GREEN DAY:


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

LEGENDA O DZIADKU KIJAKU

DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 158