DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 27

20 grudnia 2019 - dzień dwudziesty siódmy

Chwilę przerwy w pisaniu miałem. Siła wyższa - awaria komputera.  
Nie jestem informatykiem, w szkole częściej poznawałem budowę liczydła, niż tajniki wiedzy komputerowej. Mimo wszystko czegoś tam się nauczyłem metodą prób i błędów, jakąś wiedzę i doświadczenie posiadam.  Niestety, za żadne skarby nie mogę zgłębić tajników związanych z kartami sieciowymi i całą resztą związaną  z połączeniami internetowymi.  Mam w komputerze system Windows 7. Legalny, a co!   W sposób równie legalny próbuje od roku przejść  w promocyjnej ofercie na wyższy system, czyli Windows 10.   Za każdym razem mi się to udaje, do momentu próbowania uruchomienia połączenia internetowego.  Nie mogę tego zrobić.  Kupiłem już dwie nowe karty sieciowe, trzecią pożyczyłem od kolegi i... żadnego efektu. Nie działa mi internet pod nowym systemem.  Obydwie zakupione karty wspierają według sprzedawcy system Windows 10, choć na płytach instalacyjnych obydwu, nie było konkretnych sterowników.  Ponoć to nie jest problem i można korzystać ze sterowników do Windows 8.  Cała ta epopeja zaczyna mnie delikatnie drażnić, czuję się lekko bezsilny. Wczoraj komputer, po powrocie do starego systemu, całkowicie się zbuntował i walczę o jego przywrócenie.  Stąd właśnie przerwa. 





W międzyczasie było środowe ważenie. Wyszło pozytywnie:

W sobotę kolejne ważenie. 

Wczoraj w pracy było coś na wzór spotkania wigilijnego.  To taka impreza, na którą większość nie chce przyjść i tylko szuka wymówki, że w niej nie uczestniczyć.  Dla mnie, jak zawsze dołujące, bo w końcu jak człowiek może być zadowolonym, skoro jedyną osobą, o której Manager nie wspomniał w mowie świątecznej byłem ja.  Przepraszam,  jeszcze Pani Irenka, która zapewnia nam czystość w biurze.  
Menu spotkania przewidywało  kilka przepysznie wyglądających  ciast - bomb kalorycznych oraz paszteciki francuskie z kapustą.   Pokusę zjedzenia ciast mężnie pokonałem, zresztą, ku mojej radości, bez specjalnego problemu.  Na paszteciki skusiłem się, nawet na kilka.  Dlatego w domu obiad był... hmm, specyficzny.

Napój - koktajl, którego podstawą było przygotowane dzień wcześniej domowe mleko owsiane,

 banan, kilka łyżek domowej produkcji  syropu z daktyli, kakao, a dla jeszcze  większej zdrowotności  przemyciłem do środka łyżkę  siemienia lnianego oraz sporą porcję...szpinaku. 

Wyszło coś takiego:



Smakowało naprawdę dobrze.  

Jeszcze słowo o majonezie.  Mój ulubiony dawca kalorii zmienia swoje oblicze.  
Nauczyłem się zastępować  majonez sklepowy własną, domową, wersją majonezu robionego na bazie mleka sojowego.  Super sprawa, robi się go szybko, łatwo, smakuje wyśmienicie, ale...  jakoś nie chciałem sobie uświadomić faktu, że jego zawartość, to dużej mierze jednak olej, czyli potężna porcja kalorii.  Kalorii, których obecnie raczej chciałbym unikać.   Dopiero kolejna lektura  mądrych wegańskich opowieści blogowych sprawiła, że musiałem znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Padło na razie na majonez wegański na bazie, rzecz jasna, tofu.  Wyszło mi coś niezłego w smaku, trochę trącającego goryczką tofu, więc wymagające jeszcze dopracowania.  Ale kolejny krok do zdrowego życia został uczyniony.  Brawo, ja!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

LEGENDA O DZIADKU KIJAKU

DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 158