DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 161

2 maja  2020 - dzień sto sześćdziesiąty pierwszy







Uzupełniam braki kulturalne.   

Film pod głupim tytułem (kto to wymyśla, serio?) Richard mówi do widzenia.  Oryginalne The Professor brzmi  jednak zdecydowanie lepiej.  Johny Deep dowiaduje się, że ma raka i że zostało mu jakieś sześć miesięcy życia. Oprócz tego, że postanawia spędzić je bez ograniczeń, sex, używki, to przede wszystkim uświadamia grupę swoich uniwersyteckich studentów, że w każdej chwili swojego życia trzeba podążać własną ścieżką, nie żałować życia, nie odkładać na później, bo nigdy nie wiemy, czy będzie jakieś "później".  Dobry film. Tylko ten polski tytuł...  



Po raz kolejny obejrzałem Buntownika z wyboru. Świetny film. 
Uciekamy przed życiem, ponieważ boimy się, że ono nas nie zaakceptuje. Że zostaniemy odrzuceni, więc uciekamy...
Głównego bohatera, młodego chłopaka, z genialnym umysłem, wszyscy wokół przekonują, że powinien spróbować. Bezskutecznie.  Przekonały go dopiero argumenty najbliższego kumpla, prostego chłopaka: "Ja pracuję na tej budowie i będę na niej pracował nawet gdy będę miał 50 lat i to jest OK.  Ale jeśli za trzydzieści lat nadal będziesz przy mnie na tej budowie to dam ci po mordzie, bo my wszyscy (jego kumple) oddalibyśmy wszystko, żeby mieć choć cząstkę twojego umysłu. Więc obrazisz nasz, jeśli zmarnujesz swoje życie."  Jakoś tak to leciało.   A potem piękna scena, kiedy Ben Affleck przyjeżdża po niego, Matta Damona, jak co dzień i wreszcie doczekał chwili, że go nie zastał. Uśmiech. Piękna scena...  Świetny film. Matt Damon, Robin Williams, Stellan Skarsgard, no i moja ulubiona, albo raczej jedna z kilku ulubionych -  Minie Driver.



A przy okazji, nie sądzicie, że młody Matt Damon jest podobny do |Filipa?





Jeszcze jeden film. Yesterday. Taka romantyczna komedia  z piosenkami Beatlesów.   Sympatyczna historia, wiele fajnych piosenek. Z jakiegoś kosmicznego powodu, na całej planecie, na kilka sekund gaśnie prąd.  Za chwilę wszystko wraca do normy, świat wygląda na taki sam, ale okazuje się, że nasz bohater, amatorski grajek na gitarze, jest jedynym na świecie, który zna piosenki Beatlesów.  Nie można tego zmarnować.  Przy okazji, "nowy, lepszy świat"  choć pozbawiony pięknych piosenek,  nie poznał również  smrodu papierosów (no nie ma, nikt nie wymyślił)  oraz Coca Coli.  Taka niewiarygodna rzecz. 



A co się tyczy komedii romantycznych, to w każdej, ale to w absolutnie każdej,  jest taka historia końcowa, kiedy facet, który wcześniej odtrącił kobietę, w ostatniej chwili zmienia zdanie i biegnie na dworzec kolejowy, albo na lotnisko i w ostatniej sekundzie zdąża wszytko odkręcić i żyją potem długo i szczęśliwie...
Ale życie, to mimo wszystko nie film. Przekonałem się o tym wiele lat temu, kiedy rozpadało się moje małżeństwo. Wyjechałem wtedy, żeby nie prowokować złych zdarzeń, na kilka dni do kaszubskiego domku Arka Kowaliny.  Byłem tam odcięty od świata, w samotni, bez prądu i z wodą ze studni i cały czas marzyłem, że za chwilę przyjedzie moja żona, ze łzami w oczach rzucimy się sobie w ramiona i będziemy żyć długo i szczęśliwie.  Ale życie to jednak  nie film, więc nic takiego się nie wydarzyło.  Były za to znacznie mniej romantyczne historie.... Jutro o ostatnich książkach opowiem.

Dziś rocznica zdobycia przez Lechię Pucharu Polski.  

Już rok.  Poniżej link do moich wspomnień z wyjazdu:





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

LEGENDA O DZIADKU KIJAKU

DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 200