MOJE ROZMOWY Z WEISEREM - 6


 

A wiesz, Weiser, że zakochałem się?   Jak w tej głupiej  piosence odtwarzanej w dzieciństwie ze zdartej i porysowanej pocztówki dźwiękowej.   Wiesz co to pocztówka dźwiękowa, prawda?  Chociaż tego nie muszę Ci tłumaczyć.    Ta piosenka, to była taka, że zawsze się zastanawiałem czy w niej chodzi o afirmację macierzyństwa, czy jednak jest jest bardziej przyziemna i nawołuje do małżeńskiej zdrady...





 Nic nie mów, wiem, co obiecywałem, pamiętam.  Doskonale pamiętam, bo odczuwam to z każdym dniem coraz mocniej.  Z każdym nie zapłaconym rachunkiem, z każdą kolejną zaległością finansową.  Nie chciałem, żeby znowu mnie to dopadło,  za bardzo bolało, za bardzo  zniszczyło moje życie.  Nie liczyłem, że moje problemy finansowe już nigdy nie wrócą.  To byłoby zbyt piękne.  Liczyłem się z nawrotem strachu w momencie  walko o nowa pracę, o nowe źródło utrzymania. Bo w końcu trzeba mieć w życiu  trochę "szczęście", żeby rzucać w afekcie pracę, na kilka dni  przed wybuchem światowej pandemii, a także gigantycznego światowego kryzysu.  Zrobiłem to jednak i nie cofnę już tego.  Więc spodziewałem się, że problemy mogą przyjść z tej strony,  ale nigdy bym nie przypuszczał, że stanie się to z winy kobiety.  Zwłaszcza takiej, której zaufałem.  

 Ale to inne zakochanie. Ona się o tym nigdy nie dowie.   Zakochałem się w dziewczynie, a właściwie w jej śpiewie.  Bo to cudowny śpiew.  Kiedy w ciemnym pokoju, w delikatnym blasku migających na pianinie świec, w oszczędnym  akompaniamencie  dźwięków z tego instrumentów, śpiewa tak, że człowiekowi pęka serce, a słowa  wwiercają się brutalnie w  świadomość i całkowicie  ją opanowują.   Oj, Weiser, gdybyś mógł to usłyszeć.  Jak wiele ważnych rzeczy w życiu także i jej dotychczasowe muzyczne istnienie przegapiłem. Na szczęście w muzyce nic nie ginie i mogłem, późno, bo późno, ale jednak mogłem  wkroczyć do jej zaczarowanego świata. I ten świat mnie pochłonął. Całkowicie.  Kiedy  słucham jej koncertu  to czuję tak potężną moc, jakby piorun uderzył w moje ciało, jakby powalił mnie udar, albo ktoś młotem pneumatycznym wwiercał mi się w mózg. I nie trzeba do tego ściany gitarowych dźwięków, nie potrzeba sekcji dętych, czy współpracy symfonicznych orkiestr. Wystarczy pianino, czasem kontrabas, czasem gitara, innym razem harmonijka, mniejsza, albo trochę większa.  A wszystko przebija jej głos.   Cieszę, że mogłem poznać tę dziewczynę.  Cieszę się, że mogę jej słuchać i oglądać.  Pozawalam jej głosowi wgryzać się w mój mózg.  Pozwalam całkowicie.  Zniewala mnie.  A najbardziej zniewala mnie   jej "Ć"








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

LEGENDA O DZIADKU KIJAKU

DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 158