MOJE ROZMOWY Z WEISEREM - 7
O co w tym całym kolarstwie chodzi?
Kolarstwie szosowym, bo przecież mamy jeszcze
odmianę torową, górską czy przełajową.
Na rowerach jeżdżą niemal wszyscy, jeżdżenie
rowerem, to pewnie jedna z najpopularniejszych dyscyplin, ale samo zawodowe
kolarstwo jest sportem wbrew pozorom mocno skomplikowanym i bez wyjaśnienia
kilku istotnych spraw, będzie dla niektórych trudny do obserwowania.
Przede wszystkim kolarstwo, wbrew temu, co można
pomyśleć, jest sportem INDYWIDULNYM. To bardzo ważne, żeby właściwie pojąć
istotę tego sportu. Raz do roku są mistrzostwa
świata, raz na cztery lata wyścig w ramach igrzysk olimpijskich i wtedy
zawodnicy walczą o splendor w barwach swoich krajów. Cały pozostały rok jeżdżą dla swoich
pracodawców w klubowych barwach. To
zespoły, których sponsorami są firmy produkujące sprzęt kuchenny, rowerowy,
obuwie, chemię, loterie, linie lotnicze, usługi telewizyjne i inne. Przywiązania do barw i nazw drużyn
praktycznie nie ma, zmieniają się one praktycznie co rok.
Sezon kolarski składa się z trzech
najważniejszych, najbardziej prestiżowych, Wielkich Turów. Tour de France, Giro d’Italia oraz Vuelta e
Espana. To zwycięzcy tych trzytygodniowych
zmagań, na epickich, górskich etapach otrzymują bilet do sportowej
nieśmiertelności. Ale tam szanse na sukces mają tylko wybrani. Nie ma przypadku w tych zmaganiach. Żaden
przypadkowy kolarz nie wygra takiego wyścigu, gdzie trzeba być silnym, szybkim,
wytrwałym, mieć wparcie swojej ekipy i jeszcze mnóstwo szczęścia. Dla tych,
którzy nie mogą marzyć o takim splendorze, są wyścigi o mniejszym splendorze,
trwające zwykle około tygodnia. Tour de
Pologne, Paryż – Nicea, Tirreno – Adriatico i inne. Tam zazwyczaj największe gwiazdy nie jadą na
100% przygotowując się do zmagań w Wielkich Turach, dając szanse na sukces
innym. Oprócz wyścigów wieloetapowych
przez cały rok rozgrywane są wyścigi jednoetapowe, tzw. klasyki.
Najsłynniejsze, określane mianem Monumentów, ze względu na ponad stu letnią
tradycję rozgrywania, to Mediolan – San Remo, Ronde de Vlanderen, Paryż –
Ruboix (z trasą na słynnych wąskich drogach z kostką brukową), Liege – Bastogne
– Liege i Giro di Lombardia. To bardzo długie, wymagające wyścigi, trwające
pięć – sześć godzin, a ich zwycięzcy również przechodzą do historii.
Trasy wyścigowe są układane tak, że szanse na ich
wygranie mieli zawodnicy o różnych profilach: sprinterzy – kolarze, którzy
kiepsko radzą sobie w trudniejszych, górskich warunkach, ale są bardzo szybcy i
przejeżdżają ponad dwieście kilometrów, aby na ostatnich kilkuset metrach
udowadniać wyższość nad rywalami. Inni
zawodnicy mają profil kolarzy klasycznych, czyli takich, którzy nie są aż tak
szybcy, ale również potrafią być dynamiczni, a są za to zdolni sprawnie
pokonywać tereny pagórkowate. Po prostu kolarze wszechstronni. Są także kolarze, zwani góralami, czyli tacy,
którzy nie są szybcy, ani dynamiczni, ale potrafią wspinać się na górskie
szczyty, gdzie zdarzają się podjazdy o profilu przekraczającym 20%. Wielkie tury, to wyścigi, gdzie na 21 etapów,
zawsze jest kilka dla sprinterów, większość dla klasykowców, a pozostałe, to
ciężkie etapy górskie, zwane królewskimi.
To właśnie na tych etapach, w Alpach, Pirenejach, Dolomitach czy
Iberach, rozstrzygają się klasyfikacje tych wyścigów.
Zwycięzcą takie wyścigu jest kolarz, który
przejedzie całą trasę w najkrótszym czasie. Po każdym etapie lider wyścigu
otrzymuje na następny dzień specjalną koszulkę lidera. We Francji żółtą, we Włoszech różową (Włosi
uwielbiają różowe koszulki), a w Hiszpanii czerwoną. Są też inne klasyfikacje premiowane innymi
koszulkami, jak najlepszy góral, najlepszy w klasyfikacji punktowej dla sprinterów
albo dla zawodników młodzieżowych. W
kolarstwie zawodnik młodzieżowy, to taki w wieku do 25 lat.
Ekipa kolarska na dany wyścig wieloetapowy składa się
z ośmiu kolarzy oraz dyrektora sportowego kierującego wszystkim, ustalającego
taktykę ekipy na dany etap i podejmującego na bieżąco decyzje. Przed laty rola takiego dyrektora była dużo
mniejsza. Poza ustaleniami przed startem wyścigu, jego rola właściwie na tym
się kończyła. Zawodnicy startowali, losy rywalizacji układały się różnie i często
się zmieniały. Kolarze byli zdani na własne siły, dosłownie i w przenośni.
Tylko od ich aktualnej dyspozycji i orientacji w zmaganiach zależały losy
szansy na osiągnięcie dobrego wyniku. Wszystko uległo zmianie i jak mówi wielu,
zabiło kolarstwo, w chwili wprowadzenia do wyścigu radia i słuchawek dla
zawodników. Dziś każdy kolarz ma przez cały wyścig kontakt radiowy ze swoim ekipami,
na bieżąco dyktującymi taktykę jazdy i wszystko, co mają robić kolarze. W
zasadzie skończyła się era kolarskiej fantazji. Każdy kolarz ma też przy
rowerze komputer, który wszystko na bieżąco przelicza, analizuje i daje
odpowiedź na pytania o aktualne możliwości zawodnika.
Zwykle wyścig Wielkiego Turu wygląda jakby składał
się z dwóch odrębnych[SG1] zmagań. Najbardziej prestiżowe dla sponsorów ekip
są wygrane całego turu. Dlatego w każdej takiej drużynie jest lider, któremu
zawsze i wszędzie mają na trasie etapu pomagać inni kolarze z ekipy. Polega to na tym, że prawa fizyki są takie,
że zawodnik jadący za innym kolarzem zużywa sporo mniej energii do jazdy, niż
ten, który jedzie samotnie. Kolarze
„pomocnicy” przeprowadzają więc przez cały czas swego lidera przez etap, W
razie awarii oddają mu swój rower do dalszej jazdy, a sami czekają na przyjazd
ekipy technicznej ze sprzętem. Kiedy awaria albo upadek, które w kolarstwie
zdarzają się dość często, holują i doprowadzają swojego lidera do czołówki.
Kiedy atakują na trasie etapu liderzy innych ekip, „pomocnicy” mają obowiązek
jak najszybciej zneutralizować takie próby ucieczki, zlikwidować ją poprzez
dojechanie do uciekającego kolarza, a potem doprowadzenie swego lidera. Wszystko jest podporządkowane jednemu celowi:
dowieźć swojego lidera do mety całego turu na najlepszym miejscu. Sami oczywiście pod koniec etapu zmęczeni
całym dniem ciężkiej pracy, w samej końcówce już odpuszczają szybką jazdę,
regenerują siły na następny dzień, oni w klasyfikacji zajmują dalekie
miejsca. Tak wygląda praca kolarzy w
peletonie. Ci, którzy chcą na danym
etapie zyskać przewagę nad innymi liderami, czyli oderwać się od peletonu i
zyskać do klasyfikacji cenne sekundy, również korzystają z pomocy swoich
kolegów z drużyny. W odpowiednim momencie wychodzą niemal całą ekipą na czoło
peletonu i narzucając bardzo szybkie tempo po kolei pozbywają się z czołówki
kolejnych rywali, nie będących w stanie wytrzymać narzuconego przez tamtą ekipę
tempa. Potem nasi „pomocnicy” odpadają, a lider już zdany tylko na siebie,
próbuje zrealizować cel. Zaoszczędzone
wcześniej podczas pracy drużyny siły, mają mu w tym pomóc.
Ale nie każda ekipa ma w swoich szeregach kolarzy
zdolnych do podjęcia walki o końcowy sukces. Zwykle w peletonie jest sześciu –
ośmiu, którzy mogą mieć na to nadzieję. W ostatnim tygodniu zmagań zwykle ta
liczba redukuje się co trzech – czterech. Co ma zatem robić cała reszta? Oni po prostu nastawiają się na walkę na
pojedynczych etapach. Wygrywają jeden, czasem nawet, ale potem w kolejnych
tracą bardzo wiele minut w klasyfikacji generalnej i jako tacy przestają być
groźni dla tych, którzy walczą o wygranie całego turu. Drużyny mają plany
poszczególnych etapów, ustalają, gdzie ewentualny ich atak może się powieźć,
jakich kolarzy mają do swojej dyspozycji w drużynie i według ich profilów
układają taktykę.
Każdy etap, niemal bez wyjątku, zaczyna się od
tzw. ucieczki. Grupa kolarzy jakiś czas
po starcie, czasami od razu, czasami po pierwsze górce, tworzy taki mały,
składający się kilku, kilkunastu kolarzy, peletonik i jadą do mety. W peletonie
nad wszystkim czuwają pomocnicy liderów danych ekip, wspomagani przez radio
radami swoich dyrektorów, oceniają zagrożenie ze strony uciekających kolarzy
pod względem klasyfikacji generalnej.
Jeśli kolarze w ucieczce mają w tej klasyfikacji stratę do lidera
wyścigu np. 30 minut, to taka ucieczka jest odpuszczana, nikt jej specjalnie
nie goni, uciekinierzy, a przynajmniej najsilniejsi z nich dojeżdżają do mety
etapu, jeden z nich wygrywa, staje się jednodniowym bohaterem, o którym w
zasadzie zaraz wszyscy zapomną. Po dziesięciu
czy dwunastu minutach dojeżdża spokojnie peleton z lider z żółtej, czy
czerwonej koszulce i emocje się kończą.
Rok temu był taki paradoks, że zwycięzca zmagań, nie wygrał żadnego z 21
etapów. Był po prostu najrówniejszy. Często
na wyścigu zdarza się tak, że mamy jakby dwa osobne ścigania. Ucieczka jest daleko z przodu, oni walczą o
swoje małe chwile chwały, a z tyłu jest walka najlepszych w peletonie. To
nieważne, że dojadą na dwudziestym, albo jeszcze dalszym miejscu danego dnia,
chodzi o to, żeby być na mecie kilka lub więcej sekund przed swoimi
najgroźniejszymi rywalami. Stąd jakby dwa wyścigi. Oglądamy finisz i walkę o etapowe
zwycięstwo kolarzy z ucieczki, a potem mamy drugą walkę o sekundy tych
najlepszych. Tutaj pojawia się funkcja tzw.
„stacji przekaźnikowej”. Umówiony zawodnik danej ekipy zabiera się grupę
ucieczki, ale nie po to, żeby dojechać do mety i wygrać etap, tylko żeby w
odpowiednim momencie przed metą odpuścić szybką jazdę, pewnie nawet kosztem
ewentualnej wygranej, znacznie zwolnić, niemal zatrzymać się, poczekać na
swojego lidera, który na przykład właśnie zbliża się na czele atakujących z
peletonu i będzie dla niego wsparciem na ostatnich kilometrach. Brzmi to mocno
abstrakcyjnie, ale takie właśnie jest kolarstwo. Zawodnicy mają swoich
pracodawców i określone zadania do wykonania w zawodowym peletonie. Przykładem na poparcie tej tezy jest kariera
Michała Kwiatkowskiego. Kiedy jeździł w
belgijskiej ekipie Omega Pharma Quick – Step, był zawodnikiem „wolnym”, bez
specjalnych zadań. Ekipa belgijska w
tamtym czasie nie rywalizował o wygranie całych turów, więc jej zawodnicy mogli
w czasie zmagań bardziej skupiać się na swoich indywidualnych dokonaniach.
Właśnie w barwach tej ekipy został w 2014 roku mistrzem świata. W nagrodę został zawodnikiem ekipy Team Sky,
która wtedy była najlepszą drużyną w kolarskim peletonie z wieloma gwiazdami za
każdym razem stawianymi w roli faworytów wyścigu. Michał Kwiatkowski, choć
mistrz świata, musiał podporządkować się roli „pomocnika” w ekipie. Świetnie gonił rywali, niezmordowanie
wyprowadzał swoich asów, ale sam nie mógł marzyć o wygraniu etapu. W
tegorocznym Tour de France też był tylko pomocnikiem swojego lidera. Ale lider
miał pecha i z powodu kontuzji po upadku musiał wycofać się z wyścigu. Michał
dostał wolną rękę, zorganizował się do ucieczki, a że w klasyfikacji generalnej
nie był groźny dla liderów, dojechał do mety etapu na pierwszym miejscu.
Podobnie jest na trwającym obecnie Giro d’Italia. Zawodnik Ineos musiał się wycofać i pozostali
kolarze mogli skupić się na pojedynczych etapach. Okazało się, że robią to
świetnie i wygrywają kolejne etapy.
Rafał Majka nasz drugi wybitny obecnie kolarz w
zawodowym peletonie, od lat jest postrzegany jako jeden z potencjalnych
liderów. Jest świetny, ale nie na tyle, żeby wygrać Wielki Tur. Zawsze ktoś
jest minimalnie lepszy, zawsze o parę sekund szybszy na końcowym podjeździe. Kończył
wielkie tury na naprawdę wysokich miejscach, niemal zawsze w czołowej
dziesiątce klasyfikacji. Nie mógł wygrać
pojedynczego etapu, bo zawsze był traktowany jako „lider” i zawodnicy innych
drużyn po prostu nie pozwalali na jego ucieczki, praktycznie nie dając mu szans
na wygraną etapu. W 2017 roku miał
wypadek na trasie, stracił wiele do prowadzących w generalnej klasyfikacji,
przestał być groźnym dla walczących o podium i wtedy jego ucieczka został
odpuszczona i mógł wygrać indywidualny etap. Kiedy wygrywał 11 etap Wielkiej
Pętli (Tour de France) w klasyfikacji generalnej miał prawie godzinę straty i
przestał być groźny dla liderów.
Takie to jest to współczesne kolarstwo. Momentami dziwne, ale zawsze
pasjonujące. Powoli wychodzące z klątwy
dopingu, dające ludziom znowu radość z oglądania. Gdyby tylko zabrali im z peletonu te paskudne
radia…
Komentarze
Prześlij komentarz