DAWNYCH WSPOMNIEŃ CZAR


W czwartek Lechia rozegrała mecz Ligi Europy z duńskim zespołem Broendby IF .




Mecz pucharowy to okazja do wspomnień.  Zapraszam na chwilę do przeszłości.


Lata osiemdziesiąte w Polsce to były smutne lata.  Stan wojenny, aresztowania, internowania, uliczne manifestacje, czołgi i wojsko na ulicach, godzina policyjna,  puste sklepy, kartki żywnościowe na wszystko, uliczne manifestacje, z każdym dniem coraz większy pesymizm.
 









I w tym wszystkim objawiła się w Gdańsku drużyna Lechii.
Po fatalnym sezonie 81/82 zakończonym spadkiem  do III ligi, czy ktoś o zdrowych zmysłach mógł sobie  wyobrazić, że za rok   przyjedzie do Gdańska na pucharowy mecz najsłynniejszy z najsłynniejszych  turyński Juventus.  Kosmos, prawda? Ale takie rzeczy się zdarzają i to właśnie jest w sporcie najpiękniejsze.  Lechia wygrała rozgrywki III ligi, a w międzyczasie  świetnie radziła sobie w rozgrywkach Pucharu Polski.  Stała się rewelacją tych rozgrywek, pokonując w drodze do finału sześciu bardzo silnych rywali, a potem gliwickiego Piasta w finale,  otwierając sobie drogę do Europy. I znowu sport pokazuje swoje oblicze.  Nie byłoby  tego wszystkiego, tej pucharowej przygody, tego dwumeczu z Juventusem, gdyby biało – zieloni nie przebrnęli eliminacji tego Pucharu Polski.  A los skrzyżował szyki Lechii z zespołem z Kujaw, ze Startem Radziejów.  I naprawdę niewiele brakowało, bo Lechia wygrała 3:2 dopiero po dogrywce.    Potem poszło już łatwiej.  


Losowania meczów pierwszej rundy Pucharu Zdobywców Pucharów Krajowych było dla nas nieprawdopodobne.  Lechia Gdańsk, która wystartowała do rozgrywek Pucharu Polski jako trzecioligowiec, dopiero co awansowała do II ligi -  trafia na Juve. 
Wiecie, co?  Lechia była wtedy na takiej fali, że ja naprawdę wierzyłem, że biało – zieloni powalczą ze słynnym przeciwnikiem.  A pierwsze minuty meczu jeszcze mnie w tym umacniały.  Wynik bezbramkowy utrzymywał się do 19 minuty.  Graliśmy odważnie, próbowaliśmy, ale rzeczywistość nas przerosła.  Straciliśmy siedem goli, ale trudno to nazwać jakimś wielkim wstydem, skoro podobne wyniki Juventus osiągał z niektórymi rywalami z Serie A.  A tu przecież grał zespół z polskiej II ligi.  Zespół w dużej mierze niedoświadczony, drużyna, która nawet odpowiednich koszulek nie miała  do rozegrania swoich meczów, stawiał czoła drużynie, w której pełno było aktualnych mistrzów świata, wzmocnionych  Michelem Platinim i Zbigniewem Bońkiem.
 
Wysoka porażka oczywiście w żaden sposób nie zmieniła zainteresowania w Gdańsku meczem rewanżowym.


Gdyby była taka możliwość, to pewnie na mecz przyszłaby połowa mieszkańców Gdańska.  Ale i tak  40000 widzów na Traugutta, o których mówi się, do dziś nie mogąc potwierdzić tej informacji, jest liczbą niewiarygodną.  Tylko jak tu zdobyć bilet na ten mecz?  Nie wiem jak mój tata to załatwił, ale jakoś to zrobił. Pracował na jednym wydziale Stoczni Gdańskiej z Henrykiem K.  późniejszym działaczem Pomorskiego Związku Piłki Nożnej – który kilka lat później stanął przed sądem za korupcję i pewnego pięknego dnia w moje uszczęśliwione ręce trafiło coś takiego:



Tata podarował mi bilet i na szczęście nie wnikał, że mecz odbędzie się w środę i będę musiał zrobić coś ze szkołą.   Uciekłem z lekcji przed południem i chwilę po 12, na trzy godziny przed meczem dotarłem na Traugutta.  Trudno to sobie pewnie wyobrazić, ale trybuny już były pełne.  Jedyne sensowne miejsca były na schodach między sektorami.  Tam też usiadłem.  O 15.30 nie było gdzie szpilki wcisnąć.  Ludzie siedzieli i stali wszędzie. Na tablicy świetlnej, na banerach reklamowych, na słupach, na dachach ciężarowych barobusów, dosłownie wszędzie.  40000 na stadionie dziś oficjalnie mieszczącym 10000.  


Było pięknie, było emocjonująco, było politycznie, był Lech Wałęsa, 


były flagi Solidarności, były bramki i prowadzenie Lechii.  Wróciłem do domu wieczorem.  Nie mogłem tego dnia zasnąć. 




Trzynaście lat później mistrz Polski łódzki Widzew walczył o awans do Ligi Mistrzów z duńskim Broedby IF.  Wygrał pierwszy mecz 2:1, ale w rewanżu  szybko stracił trzy gole.  Wydawało się, że to już koniec marzeń, ale zawodnicy z Polski strzelili dwa niezwykle cenne gole i mimo porażki 2:3 awansowali do elitarnych rozgrywek.   To był jeden z najbardziej niezapomnianych meczów polskiej klubowej piłki.  I to słynne do dziś komentatorskie, dramatyczne zawołanie Tomasza Zimocha:  Panie Turek,  kończ Pan ten mecz!!!
 



Prawie 36 lat czekałem na drugi mecz gdańskiej Lechii w europejskich pucharach. 

Czasy mamy inne, stadion jest inny, ludzie się zmienili , ja się zmieniłem.  Tym razem nie musiałem już uciekać ze szkoły, spokojnie ze swoim synem i z przyjaciółmi  mogliśmy  udać się na mecz.  Było sympatycznie. Lechia zagrała dobrze, wygrała 2:1, podobnie jak przed laty  łódzki Widzew.  Oby za tydzień była podobna radość, jak wtedy, w roku 1996.











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

LEGENDA O DZIADKU KIJAKU

DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 158