DLACZEGO NIE PRZEPADAM ZA VAR-EM







DLACZEGO NIE LUBIĘ VAR-u?


9 lipca 2006 roku, w dogrywce rozgrywanego na na Stadionie Olimpijskim w Berlinie finału mistrzostw świata pomocnik Francji Zinedine Zidane uderzył głową swojego rywala z Włoch, Marco Materazziego. Prowadzący to spotkanie, aribter z Argentyny, Horazio Elisondo, nie mógł tego dojrzeć. W ogóle niewiele osób to zdążyło zauważyć. Nie uchwyciła tego zdarzenia żadna z głównych kamer. Dopiero po długich debatach udało się dotrzeć do nagrania, które jednoznacznie pokazało przewinienie sprowokanego Francuza.

Jedenaście lat później, w maju, rozgrywano przedostatnią kolejkę rozgrywek ekstraklasy. Kilka zespołów dramatycznie walczyło o utrzymamie. W Gdyni grała Arka z Ruchem. Goście prowadzili w tym meczu, mieli nadzieję, na pomyślny przebieg rywalizacji. Ale zabawę przerwał Rafał Siemaszko, wrzucając ręką piłkę do ich bramki. Ręką. Wszyscy to widzieli, chwilę potem kamery TV pokazały to na wszystkie możliwe sposoby, ale nie widział tego sędzia główny. Miał prawo nie zauważyć tego zdarzenia. Niestety, ówczesne prawo piłkarskie nie przewidziało instytucji sprawdzenia na kamerach przebiegu wydarzeń. Gol został uznany. Ruch Chorzów spadł z ekstraklasy, potem coraz niżej, dziś jest w III lidze. Arka gra w ekstraklasie, a Siemaszko stał się bohaterem gdyńskiej społeczności. Idol młodzieży, gwiazda, wywiady, poklepywania, świetny sezon, nawet do stoczni w Gdyni pojechali, żeby wywiad z nim zrobić. 

Właśnie dla takich sytuacji oczekiwaliśmy wprowadzenia możliwości weryfikacji, challengu, czy czegoś podobnego. Otrzymaliśmy VAR, czyli VIDEO ASISTENT REFEREE.

Dlaczego nie lubię VAR-u? Właśnie dlatego, że zamiast skupiać się na OCZYWISTYCH niesprawiedliwościach, obecnie skupia się na KAŻDEJ akcji zabijając bezpowrotnie stadionowe emocje, radość po bramkach, euforię. Dziś nikt już nie cieszy się spontanicznie po zdobytej bramce, tylko czeka na wyrok panów siedzących za konsolą. Wszyscy czekają. Sędzia, piłkarze, kibice na stadionie, a także ci przy telewizorach. Emocje opadają.

A wszystko to w imię rzekomej sprawiedliwości.

2 maja tego roku siedziałem, a właściwie stałem, na schodach Stadionu Narodowego i ściskałem kciuki za piłkarzy Lechii walczących o Puchar Polski. W końcówce pada gol. Nie sposób wyobrazić sobie jaka radość, jaka euforia zapanowała w naszych sektorach. Po kilku godzinnym staniu pod bramą stadionu, po kłopotach związanych z wejściem na stadion, wreszcie taka radość. Ale po chwili konsternacja. Sędziowie coś sprawdzają. COŚ, bo niczego nieprawidłowego nie dało się tutaj zauważyć. Trwa to kilka minut. Wreszcie decyzja - nie ma gola. Piłkarz Lechii, kilka podań przed golem był na spalonym. Pięcio centymetrowym? Żadne oko ludzkie nie byłoby tego w stanie wychwycić. Żadem piłkarz Jagiellonii nie mógłby protestować, bo zwyczajnie nie był w stanie tego przekroczenia przepisów zauważyć. Ale gola anulowano.

W imię rzekomej sprawiedliwości. Idąc tym tropem, we wczorajszym finale Wimbledonu należałoby co pięć minut przerywać akcje Federera i Djokovica, uruchamiać HAWK EYE, bo przecież zachodziło podejrzenie, że piłka mogła wpaść poza kort. Pewnie graliby ten mecz do końca wakacji.

Sprawiedliwość? A co to jest? W dobie olbrzymich pieniędzy, kontraktów, szemranych decyzji, oczekujemy sprawiedliwości. A czy sprawiedliwe jest, że mecze najwyższych lig obserwuje sto kamer, chyba tyleż samo sędziów, VAR i nie wiadomo kto jeszcze, a na mecz Ligi Młodzików między Moreną, a Spartą Wiślinka, nie ma opcji, żeby choć sędzia liniowy dojechał. Czy to nadal ta sama dyscyplina sportu? Czy to sprawiedliwe?

Zauważcie, że dzisiejsze mecze zaczynają się gigantycznie przeciągać. Najpier kilka minut, potem coraz więcej. Obecnie mecz piłkarski nie trwa 90 minut, tylko 15, a czasem więcej minut dłużej. Czy to ma sens?

W zeszłym sezonie w lidze hiszpańskiej doszło do symptomatycznej decyzji VAR. Żeby lepiej zobrazować przełożę to Wam na język polski. Derby Lechia – Arka. Emocje sięgają zenitu. Walka na całego, kartki żółte i czerwone, na boisku remis. Końcówka spotkania. Doliczony czas gry. Lechia wyprowadza akcję spod własnej bramki. Kilka zagrań, parę przerzutów, wycofanie piłki do bramkarza, wszystko trwa kilka minut. Wreszcie piłka zostaje rzucona na skrzydło, dośrodkowanie, piłkarz w biało zielonej koszulce składa się do strzału, jest ewidentnie popchnięty przez rywala. Stadion szaleje, będzie karny. W ostatniej minucie meczu. Jest szansa na wygranie derbów. Flavio ustawia piłkę na wapnie, ale sędzia wstrzymuje wykonanie rzutu karnego. Dostaje sygnał z centrali, że coś było nie tak. Po kolejnych pięciu minutach sprawdzania zostaje podjęta decyzja: rzut karny. Tyle, że dla Arki. Kilka minut temu, w poprzedniej akcji, o której nikt już na stadionie nie pamięta, arbitrzy dopatrzyli się kontrowersyjnego faulu. Zdecydowali. Ludzie oglądający mecz w TV jeszcze mają szansę na jakąś powtórkę, z grubsza wiedzą o co chodzi, dlaczego ta przerwa. Ale widzowie na stadionie kompletnie nie wiedzą, o co chodzi. Nie rozumieją. Czują się oszukani. W tej sytuacji do tragedii naprawdę niewiele trzeba.

Kiedyś, w czasach przed VARowych, kiedy już wszyscy w końcu uznaliśmy, że sędziowie liniowi, to nie mają łatwego życia, że często przeoczone spalone nie wynikają z ich złej formy, tylko po prostu z szybkości gry, zdecydowaliśmy, że wątpliwe sytuacje, małe spalone, będą z duchem gry dopuszczone. Z duchem gry. W imię promowania ofensywnego stylu gry, tak to się wtedy nazywało. I pięknie. I komu to przeszkadzało? Dziś mamy VAR i doszukiwanie się milimetrowych spalonych. Słabe to.

W roku 1986 legendarny Diego Armando Maradona strzelił dwa gole Anglikom. To nie był zwykły mecz. Dopiero co zakończyła się wojna między oboma państwami o małą wysepkę Falklandy – Malwiny. To nie był zwykły mecz. Geniusz z Argentyny zdobył w tym spotkaniu dwa gole. Oba przeszły do historii futbolu, literatury, filmu. Jeden po genialnym rajdzie przez pół boiska, a drugi zdobyty ręką. Ręką Boga, jak potem to nazwano. To było niesprawiedliwe. Zapewne. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który na boisku, grając w piłkę, nigdy nie zagrał nie zauważony ręką, nie sfaulował kolegi, udając, że: „Panie Sędzio, nic nie było, to o piłkę!”

Ileż czasu, metrów taśmy filmowej, stron książek poświęcono Ręce Boga. Ileż razy o tym wspominaliśmy, ile piw wypiliśmy wspominając tę sytuację. 



A tutaj nagranie bramki, która jesy wizytówką boskiego Diego, a dziś uważana jest za gola wszech czasów:


 A dziś? Co będziemy wspominać za dziesięć lat? Kompilację powtórek VAR podczas grudniowego mundialu na pustyni w Katarze? To ja już wolę tę NIESPRAWIEDLIWĄ wersję futbolu...

Przy okazji,  polecam nowy, świetny film  o Diego Maradonie.  Naprawdę warto:





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

LEGENDA O DZIADKU KIJAKU

DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 200