DZISIAJ JEST PIERWSZY DZIEŃ RESZTY MOJEGO ŻYCIA - 152
23 kwietnia 2020 - dzień sto pięćdziesiąty drugi
Mam fazę na czytanie książek.
Moje życie przebiega fazami. Czasem mam fazę na oglądanie filmów i seriali, czasem fazę na czytanie książek, a najczęściej mam fazę na nic-nie-ro-bie-nie.
Obecnie jestem w głębokiej fazie czytania.
Statystyczny Polak czyta jedną książkę w roku. 60 procent Polaków, a więc nawet więcej, niż głosowało na PiS, nie czyta niczego. Ja w tym tygodniu przeczytałem trzy książki. A to dopiero czwartek.
Nie wyobrażam sobie, że człowiek nie czyta książek. Nieprawda, wyobrażam sobie, ale musi mieć wtedy ważniejsze sprawy na głowie, jak np. przeżycie w szkole z internatem na dalekiej północy Kanady, albo ukrywanie się w ruinach spalonego miasta po nieudanym powstaniu. Ewentualnie postanawia zakończyć swoje niezbyt udane życie pośród wulkanów na wyspie, gdzie nie mają armii, gdyż nie potrzebują - wojny nie było tam od ponad siedmiuset lat. Wtedy tak. Tylko wtedy.
Blizna. Powieść islandzkiej autorki, której imienia i nazwiska nawet nie próbuję przepisać, a które, nie wiem czemu, kojarzy mi się z islandzką sportsmenką. Pewnie dlatego, że mieszka w tym kraju znacznie mniej ludzi, niż w naszym Gdańsku i jakoś mi to utkwiło.
Blizna. Człowiek ma prawie tyle samo lat, co ja i podobnie jak ja uczucie życiowej pustki. Rozstaje się z żoną, na koniec dowiaduje się, że jego kochana córka, nie jest jego biologiczną córką, a właściwie on nie jest jej ojcem. Nic go nie trzyma na tym świecie. Postanawiam zakończyć swoje życie. Zupełnie przypadkiem postanawia zrobić to na końcu świata, w kraju którego szalejąca wojna plemienna pozbawiła ludzi zupełnie wszystkiego. To dobre miejsce dla niego. Dla jego śmierci.
Ale tam poznaje miejscowych ludzi, którzy po tym wszystkim, co ich spotkało, stracili niemal wszystko. Bliskich, rodzinę, dobytek, cokolwiek wartościowego. Mają tylko jedną rzecz - życie. I to jest dla nich wartość nadrzędna.
To opowieść o tym, że zawsze jest jakieś światło w tunelu, że zawsze jesteśmy komuś potrzebni. Że nawet czarny dzień i czarne niebo malowane przez małego, miejscowego chłopca musi kiedyś ustąpić temu kolorowemu, bo przecież czarne i kojarzące się z krwią, czerwone kredki, muszą się w końcu zwyczajnie wyczerpać...
Obecnie jestem w głębokiej fazie czytania.
Statystyczny Polak czyta jedną książkę w roku. 60 procent Polaków, a więc nawet więcej, niż głosowało na PiS, nie czyta niczego. Ja w tym tygodniu przeczytałem trzy książki. A to dopiero czwartek.
Nie wyobrażam sobie, że człowiek nie czyta książek. Nieprawda, wyobrażam sobie, ale musi mieć wtedy ważniejsze sprawy na głowie, jak np. przeżycie w szkole z internatem na dalekiej północy Kanady, albo ukrywanie się w ruinach spalonego miasta po nieudanym powstaniu. Ewentualnie postanawia zakończyć swoje niezbyt udane życie pośród wulkanów na wyspie, gdzie nie mają armii, gdyż nie potrzebują - wojny nie było tam od ponad siedmiuset lat. Wtedy tak. Tylko wtedy.
Blizna. Powieść islandzkiej autorki, której imienia i nazwiska nawet nie próbuję przepisać, a które, nie wiem czemu, kojarzy mi się z islandzką sportsmenką. Pewnie dlatego, że mieszka w tym kraju znacznie mniej ludzi, niż w naszym Gdańsku i jakoś mi to utkwiło.
Blizna. Człowiek ma prawie tyle samo lat, co ja i podobnie jak ja uczucie życiowej pustki. Rozstaje się z żoną, na koniec dowiaduje się, że jego kochana córka, nie jest jego biologiczną córką, a właściwie on nie jest jej ojcem. Nic go nie trzyma na tym świecie. Postanawiam zakończyć swoje życie. Zupełnie przypadkiem postanawia zrobić to na końcu świata, w kraju którego szalejąca wojna plemienna pozbawiła ludzi zupełnie wszystkiego. To dobre miejsce dla niego. Dla jego śmierci.
Ale tam poznaje miejscowych ludzi, którzy po tym wszystkim, co ich spotkało, stracili niemal wszystko. Bliskich, rodzinę, dobytek, cokolwiek wartościowego. Mają tylko jedną rzecz - życie. I to jest dla nich wartość nadrzędna.
To opowieść o tym, że zawsze jest jakieś światło w tunelu, że zawsze jesteśmy komuś potrzebni. Że nawet czarny dzień i czarne niebo malowane przez małego, miejscowego chłopca musi kiedyś ustąpić temu kolorowemu, bo przecież czarne i kojarzące się z krwią, czerwone kredki, muszą się w końcu zwyczajnie wyczerpać...
Komentarze
Prześlij komentarz