MOJE ROZMOWY Z WEISEREM - 10
A wiesz, Weiser, że
widziałem w tym tygodniu świetny serial?
Co to serial?
No to wyobraź sobie, że siedzisz z Elką na piasku, na plaży w Jelitkowie,
zamykasz oczy, ona zamyka oczy i opowiadacie sobie historie zapisane pod
powieką. Wasza wyobraźnia podpowiada wam różne historie, różne wizje, a
wy je sobie przedstawiacie. No to serial, to to taka długa opowieść spod
powieki, tylko że otrzymujemy ją w postaci filmu, który oglądamy.
Oglądałeś przecież filmy.
Pamiętam, że chodziłeś z Elką, Szymonem i Piotrem do Zetempowca, co to go po
wojnie przerobili z kościoła św. Pawła i nazwali Capitol, na projekcje dla
dzieciaków, a czasem, jak uzbieraliście trochę drobnych monet, stary Jasiński,
który pilnował tylnego wyjścia, wpuszczał was na filmy dla
starszych.
A wiesz, Weiser, że ja też
chodziłem do tego kina? Tylko, że ono nazywało się już Znicz. A
teraz? Teraz to nie ma już tego kina, jak również wielu innych, do
których chadzaliśmy. Nie ma Zawiszy, nie ma Bajki, nie ma
Zawiszy. Młodzi ludzie muszą gdzieś mieszkać, więc wszędzie buduje się
nowe domy. No, bo w końcu po co komu stare kina?
Obejrzałem serial. Nie był
łatwy. Opowiadał o świecie, w którym z jakiegoś powodu, pewnego dnia,
znika na świecie wiele osób. Bez śladu. Bez wiadomości. Bez pomysłu,
dlaczego to się stało. I cały ten serial nie polega na tym, żeby znaleźć
odpowiedzi na te pytania. Wszystko, co widzimy, to ludzkie reakcje na
nieoczekiwaną sytuację. Jedni się boją, drudzy odwołują do Boga albo nie
wierzą w zniknięcia i czekają na logiczne rozwiązanie tej sytuacji. Jeszcze inni
się cieszą, bo zniknięcie części osób rozwiązuje ich problemy. Ale logiczne
rozwiązanie nie nadchodzi. Pytania się mnożą, odpowiedzi nikt nie chce
udzielić, a przecież trzeba nadal żyć. I właśnie o próbach tego powrotu
do normalnego życia, lub nie, opowiada ten serial. Ludzie rozliczają się ze
swoimi uczuciami. Czasem szybko, czasem trwa to dłużej, ale są tacy, którzy nie
mogą tego uczynić, choć wiele razy zdawali się już być pogodzeni.
Widziałem też inny, bo
wiesz, Weiser, ja teraz stale oglądam filmy. Ten drugi, to historia rodziny.
Nadzwyczajnej, w swojej zwykłości i zwyczajnej, w swej niezwykłości.
Jednocześnie. Zaczyna się od wizyty w szpitalu, gdzie poznajemy młode
małżeństwo w sali porodowej. Kobieta rodzi trójkę dzieci, ale niestety, jedno z
nich, rodzi się nieżywe. Radość szybko zastępuje smutek z powodu straty
dziecka. A potem do szpitala trafia porzucone, bezdomne niemowlę. I
smutek rodziców zamienia się w nadzieję. Przygarniają dziecko, rok później
adoptują. I właśnie losy tej rodziny śledzimy w kolejnych
odcinkach. Żeby nie było tak łatwo, trzecie dziecko jest czarnoskóre, z
całym bagażem problemów, trudnych wyborów, pytań, z tym związanych. Akcja
serialu nie dzieje się liniowo. Poznajemy losy rodziny i jej bliskich w trzech,
a momentami nawet w czterech, pokoleniach. Zostało to tak cudownie połączone,
że ogląda się to znakomicie. Nieustanna przeplatanka. Już na początku
serialu dowiadujemy się o śmierci głównego bohatera, ale dzięki właśnie tej
nieliniowej akcji, jesteśmy już na to przygotowani, nie jest to aż tak
dojmujące. Zwłaszcza, że kolejne wątki, kolejne retrospekcje dają nam
możliwość dalszego obcowania z bohaterami. Ich decyzje w przeszłości, ich
problemy, ich radości, mają, jak zawsze odzwierciedlenie w przyszłości i my to
wszystko niemal od razu widzimy. Poznajemy życie, ale także skutki
naszych wyborów. Albo braków tych wyborów. Te natychmiastowe i te
dalekosiężne.
Nawet jeśli wszystko
w tym serialowym życiu jest mocno pokolorowane, bo postaci są przeważnie
krystaliczne, a nawet jak błądzą, to szybko chcą to naprawiać. W normalnym
życiu tak pięknie już nie jest. Tutaj wszyscy się kochają, mamy najlepszych na
świecie rodziców, małżonków, wręcz idealnych, ale czy to w końcu źle, że oglądamy
dobre wzory? Czy zawsze musimy szukać usprawiedliwienia naszych
spieprzonych spraw tym, że inni też sobie nie poradzili? A może wspaniale
byłoby wzorować się na tych przekolorowanych? Oni wyglądają wiarygodnie,
kiedy pali im się dom, kiedy cudem unikają śmierci, kiedy zostają z niczym, a
mimo to mówią z przekonaniem, że sobie poradzą, że przetrwają, bo najważniejsze,
że są razem i że się kochają. Dokładnie takie samo zdanie
wypowiadałem przed laty w swoim małżeństwie. U mnie nie zadziałało, ale
czy to znaczy, że nie można czerpać z dobrych wzorców, nawet jeśli to są tylko
wzorce serialowe? Jak myślisz, Weiser?
Oglądamy przygotowanie do
rodzinnej kolacji, ale w trzech wymiarach czasowych. Zauważamy, siedząc
przed telewizorem, że pewne rzeczy w życiu już przechodziliśmy, że pewne nasze
wybory, nasze decyzje, są nam przekazane od bliskich i zapisane w naszej
własnej księdze życia. Czasem trudno od nich uciec. Innym razem jesteśmy na
wycieczce w Nowym Jorku, znowu w kilku płaszczyznach czasowych. Znowu
widzimy, że pewne rzeczy nie biorą się z niczego, że one zaczęły się już dawno,
dawno temu. Czasem, kiedy nawet nie było nas na świecie.
Obejrzałem już ponad 80
odcinków i ciągle czuję się nienasycony.
ŻYCIE
W REZULTACIE JEST BARDZIEJ PIĘKNE NIŻ TRAGICZNE
Komentarze
Prześlij komentarz